przedszkole - wyrównywanie szans
  • Moje dziecko uczęszcza do przedszkola gminnego w Zakręcie no i ostatnio zadziwili nas informacją że dzięki nowym zarządzeniom ministerstwa Edukacji uwalono wszelkie zajęcia dodatkowe dla dzieci (tzn te które były opłacane przez rodziców). Podobno miało to na celu 'wyrównanie szans' dzieci. Nie wiem jakie to szanse tym dzieciom wyrównano i z kim, skoro m.in. przestały się uczyć angielskiego. No chyba że chodziło o wyrównanie szans 'w dół' - to rzeczywiście, udało się nieźle. Czy docelowo idealnie-równy program nauki w przedszkolach ma obejmować tylko naukę jedzenia, spania i korzystania z toalety (a także religii)?
    A tak w ogóle to chciałem się zapytać jak to wygląda w innych przedszkolach w gminie i okolicy.
    Post edytowany przez obcy 2013-09-11 12:36:35
  • Dokladnie tak samo. Z tym ze ja nie wieszalbym psow na MEN. Chodzilo o to, ze gminy dostale jakies tam subwencje z zaleceniem, ze zajecia dodatkowe maja finansowac one a nie rodzice. Ponadto zajecia takie mial prowadzic personel przedszkoli a nie firmy zewnetrzne (znacznie drozsze). Ja uwazam, ze to w zalozeniu bardzo dobry pomysl. Gorsze wykonanie. Szkoda, ze nauczyciele w przedszkolach nie posiadaja umiejetnosci nauczania kilkulatkow angielskiego, rytmiki lub korektywy. Szkoda, ze do tego celu trzeba zatrudniac firmy prywatne.

    Idea jest sluszna, bo nie wiem z jakiej paki w publicznym, panstwowym przedszkolu jedno dziecko ma miec zajecia (bo rodzice placa) a drugie siedzi i gapi sie w sufit (bo rodzice nie maja kasy lub nie chca zaplacic).

    Jednoczesnie tez boleje nad tym, ze dzieciaki nie maja teraz tych zajec. No i wkurza mnie, ze religie gmina finansuje a nie korektywe czy angielski :(

    BTW byla o tym mowa w innym watku ;)
    Post edytowany przez v460 2013-09-11 07:18:24
  • No tak, było już dyskutowane. Ale skoro teraz dzieci nie mają zajęć dodatkowych to znaczy że teraz wszystkie 'siedzą i gapią się w sufit'?
  • może po prostu chodziło o to aby miały więcej czasu na modlitwę i inne bardzo potrzebne rzeczy przedszkolakom... sorry - ale nóz mi się w kieszeni otwiera po takich "rewelacjach"...
  • Religia finansowana przez gminę jest już od lat w przedszkolach ;) Pytałem Wójt o to w zeszłym roku, ale odpowiedź jak zwykle w stylu wymijającym.
  • Ale za to dożynki są współorganizowane przez Kościół, inaczej d... z imprez w Gminie:):(
  • Dożynki jako ludowe święto dziękczynienia trudno sobie wyobrazić beż Kościoła Rzymsko-Katolickiego.

    Inna sprawa, kiedy obchodzi się święto szkoły poprzez obowiązkową wspólną modlitwę.
    Natomiast w sprawach nauczania religii w przedszkolach Gmina nie ma wyboru.
  • Podobno nie ma.
  • Nawet MEN za wiele nie ma.
  • obcy pisał(a):


    Natomiast w sprawach nauczania religii w przedszkolach Gmina nie ma wyboru.



    v460 pisał(a):

    Podobno nie ma.



    U mojej małżonki w Przedszkolu w ogóle nie ma religii w przedszkolu (niezależnie od tego kto te zajęcia finansuje), więc podobno jest.

    Edycja: Poza tym nie ma obowiązku uczęszczania na te zajęcia, a jeśli paniom nie chce się zajmować dziećmi, które nie idą na religię i nie dają wyboru - to już inna sprawa.
    Post edytowany przez Mataj 2013-09-12 08:17:45
  • Mataj pisał(a):

    U mojej małżonki w Przedszkolu w ogóle nie ma religii w przedszkolu


    Przypuszczam że to nie jest publiczne przedszkole? Nie wyobrażam sobie, że w publicznym przedszkolu nie znajdzie się 7 dzieci, których rodzice nie wyrazili życzenie nauczania religii "w najprostszej formie oświadczenia", jak to określa rozporządzenie MEN. Przyjęło się, że najprostsza forma oświadczenia polega na niezłożeniu podania o zwolnienie z religii.

    Ja znam również niepubliczne przedszkole, gdzie nie ma religii, pracowniczka przedszkola prowadzi angielski dla wszystkich i inna pani (z zewnątrz) gimnastykę (nie korekcyjną).
  • "Koń jaki jest, każdy widzi" - nie chodzi o to jak jest, ale jak być powinno.
    Uważam, że w przedszkolu i w szkole nie powinno być religii, nie dlatego że mam coś przeciw Kościołowi, ale dlatego, że jest to mieszanie pojęć - szkoła ma uczyć, a religia nie jest nauką. Tyle.

    Dodatkowo uważam, że w przedszkolu powinno się uczyć wszystkich "kultury fizycznej" (gimnastyki) po to, żeby później "naród polski" nie składał się z samych grubasów, fajtłap, lamerów i innych - przepraszam za określenie - koślawców. Dziś dzieciak ma coraz więcej pokus, by z domu nie wychodzić. Kiedyś jednym ze sposobów zabicia nudy było podwórko, piłka nożna, skakanie w gumę. Dziś jest internet. Nie mówię, że internet to "samo zło"! Tylko jeśli dziś przed kompem siedzi się 10 godzin dziennie, to trzeba ćwiczyć jeszcze bardziej intensywnie niż kiedyś. Wady postawy są dziś normą u małych dzieci, tak więc korektywa jest koniecznością. Tak samo jak angielski, bez którego ciężko dziś funkcjonować.

    Tego brakuje w przedszkolu...
  • O właśnie, tylko się pod tym mogę podpisać.
    Co do religii to przejawiam jakiś tam konformizm, tzn niech sobie będzie ale obok a nie zamiast WF czy nauki języka. Dodatkowo przedszkolni katecheci powinni podlegać weryfikacji, niektórzy robią dzieciom wodę z mózgu a rodzice nie mają nad tym żadnej kontroli.
  • obcy pisał(a):


    Przypuszczam że to nie jest publiczne przedszkole? Nie wyobrażam sobie, że w publicznym przedszkolu nie znajdzie się 7 dzieci, których rodzice nie wyrazili życzenie nauczania religii "w najprostszej formie oświadczenia", jak to określa rozporządzenie MEN. Przyjęło się, że najprostsza forma oświadczenia polega na niezłożeniu podania o zwolnienie z religii.



    Pudło - przedszkole państwowe... Patrz jaka ta Warszawa ateistyczna... same antychrysty! ;) W zupełności zgadzam się z przedmówcami w kwestii religii w Kościołach oraz Wychowania Fizycznego.
    A poważniej - dopytam ją jak to jest rozwiązane.
  • Dopytałem - zajęć z religii W OGÓLE nie ma w przedszkolu. Pewnie siedzą i oglądają Hello Kitty albo Harrego Pottera... :P
    Post edytowany przez Mataj 2013-09-13 09:40:15
  • O własnie! Tu jest ciekawy wywiad z dyrektorka przedszkola! Jak wygladala i jak wyglada sprawa zajec dodatkowych...

    http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34862,14623192,Dodatkowe_zajecia_w_przedszkolach___To_byl_swietny.html#TRLokWarsTxt
  • V460, niestety znow musze Twój optymizm trochę ukrócić. Myślę, że prawda leży bliżej środka.
    1. 3k to nie pensja, a koszty rodziców.
    2. Obecna ustawa zakazuje prowadzenia zajęć dodatkowych, również tych organizowanych przez radę rodziców.
    3. tekst pisany jest tak, jakby nauczycielki w przedszkolu nic nie robiły, owszem robią, jest to podstawa programowa (w tym zajęcia plastyczne i umuzykalniające).
    4. Mam wrażenie, że ludzie uważają, że każdy prowadzi każde zajęcia.
    5. Wszystko dzieje się przy założeniu, że KAŻDY rodzic chce uczyć dziecko w przedszkolu, są tacy, którzy chcą by się tylko bawiły (wolno im).
    6. przedszkola państwowe właśnie straciły względem prywatnych, dość ciekawe podejście do wyrównania szans.
    7. Rodzice, którzy nie mieli pieniędzy mogli posłać dzieci na zajęcia finansowane przez radę.
    8. Przy obecnym podejściu wyliczenia 3k są śmieszne. Dyrektorka może zatrudnić nauczycieli, powiedz mi ile dostanie nauczyciel za godzinę zajęć, gdy do grupy chodzi 25 dzieci, z czego na zajęcia będzie chodziło 20, rodzice za godzinę zajęć ponad programową płacą 1pln, a pani dyrektor odejmie od tej kwoty swoje koszty (prąd, ogrzewanie, etc)?
    9. Z czego sfinansuje te zajęcia w ramach dotacji? Skoro teraz dyrektorzy nie mają kasy? U mojej małżonki jakiś czas istniała lista, na której panie wpisywały godziny, które nie były wliczane do etatu, a które kosztowały je pracę (przygotowanie gazetek, ogłoszeń, oceny przedszkolaków, zebrania). Efekt był taki, że przestały, bo o kasę się nie doprosiły, a pani dyrektor bezradnie rozłożyła ręce, bo nie ma kasy na nadgodziny.

    Obecny system jest tak denotywujący, że podziwiam nauczycieli przedszkolnych, że trwają w tej robocie. Serio.

    Dodam jeszcze na koniec, że nie jestem przeciwny zmianom, ale przeprowadzanymi w sposób rzetelny i mądry. I zaczynając od reformy systemu edukacji nauczycieli, który wbrew zapewnieniom leży i kwiczy.
    Post edytowany przez Mataj 2013-09-20 06:55:26
  • Mataj, z wiadomych przyczyn Ty nie jestes w tej dyskusji bezstronny ;) To co napisales to nie do konca sa Twoje przemyslenia, bo o tych rozmawialismy 2 dni temu, ale przemyslenia zmodyfikowane opiniami nauczyciela ;)

    Oczywiscie, nauczyciele zarabiaja malo, maja nad soba dyrektora i glupich ludzi z ministerstwa. Wymaga sie od nich ponad miare itd. Oczywiscie ja im nie zazdroszcze, bo maja ciezko. Tylko ze kazdy ma ciezko i nie mozna wymagac, zeby nauczyciel zarabial za dodatkowe godziny 3000 do swojej podstawowej pensji. Tak samo jest z tym 1pln x 20 minus koszty dyrektorki. To polowa prawdy, bo ministerstwo zmniejszajac oplate rodzicow, dalo gminom dotacje teoretycznie wyrownujaca te obnizke.
  • v460 pisał(a):

    Mataj, z wiadomych przyczyn Ty nie jestes w tej dyskusji bezstronny ;) To co napisales to nie do konca sa Twoje przemyslenia, bo o tych rozmawialismy 2 dni temu, ale przemyslenia zmodyfikowane opiniami nauczyciela ;)



    Oczywiście, dlatego staram się podkreślać, że moja małżonka pracuje jako nauczycielka przedszkolna, nie jestem obiektywny. Z drugiej strony są to opinie zweryfikowane przez jej codzienne obserwacje, czyli realia i praktykę. Podkreślam, że opinię miałem zbliżoną do Twojej, nadal mam, ale uważam, że prawda leży po środku.
    Przy okazji: Tu masz również odmienny punkt widzenia.

    v460 pisał(a):


    Oczywiscie, nauczyciele zarabiaja malo, maja nad soba dyrektora i glupich ludzi z ministerstwa. Wymaga sie od nich ponad miare itd. Oczywiscie ja im nie zazdroszcze, bo maja ciezko. Tylko ze kazdy ma ciezko i nie mozna wymagac, zeby nauczyciel zarabial za dodatkowe godziny 3000 do swojej podstawowej pensji. Tak samo jest z tym 1pln x 20 minus koszty dyrektorki. To polowa prawdy, bo ministerstwo zmniejszajac oplate rodzicow, dalo gminom dotacje teoretycznie wyrownujaca te obnizke.



    Jassne, tu również jest druga strona medalu. Nauczyciele u mojej małżonki obsługują poza 5h (za które mają płatne) kilka innych rzeczy, za które już płatne nie mają, a godziny nie są wliczane w ich zajęcia. Do tego nie mają uprawnień, żeby rzetelnie poprowadzić dodatkowe zajęcia, mam nadzieję, że rozumiesz, że zajęcia umuzykalniające nie są rytmiką, a zabawa fizyczna nie jest równoznaczna z korektywą? Teraz, żeby przeprowadzić takie zajęcia dyrektor musi zatrudnić kolejnego nauczyciela, który taką wiedzę posiada (wspomniany w Twoim artykule WFista). Jemu zapłacić KOLEJNY ZUS, KOLEJNĄ składkę zdrowotną blablabla. Czyli z owych 3 pln (tyle na dzieciaka dostaną z opłatą rodziców) musi uskładać się pensja.
    Teraz przytaczając obliczenia z artykułu:
    Czy dobrze liczę? Jeśli w przedszkolu było dotąd pięć grup, w każdej z nich za rytmikę w cenie 30 zł płaciło - powiedzmy - 20 dzieci, to miesięcznie instruktorka mogła zarobić w przedszkolu ok. 3 tys. zł.


    Czy dobrze liczę? 5*3*20= 300 (nie 400 tak jak napisano) BRUTTO pensji z "drobnej części etatu". Teraz jazda do następnej roboty do drugiego przedszkola i pach! kolejne 400pln brutto, teraz kolejne i pach! kolejne! Uff trzy przedszkola obskoczone! 1200pln brutto uskładane! Kokosy! ;) Oczywiście! Przy założeniu, że 400pln brutto do pensji nauczyciela pracującego już w przedszkolu, to 400pln za zajęcia - fajna sprawa. Sęk w tym, że serio nie chciałbym, żeby korektywę mojego dziecka prowadził prof. Karski ;)

    Zresztą poczytaj sobie komentarze pod tym artykułem, który przytoczyłeś - są one dla mnie równie miarodajne co opinia "anonimowej pani dyrektor".

    Inna sprawa - W zatęchłym PRL uczono nauczycieli przedszkolnych głównie zawodu. Właśnie, ZAWODU min. gry na instrumentach, również języków, kładziono nacisk na praktykę zawodową. Teraz czego nauczyciel pedagogiki uczy się na studiach? Takich samych zapychaczy i odchamiaczy jak na każdych innych studiach. Sęk w tym, że gros tych nauczycieli będzie później pracowała "za państwowe". No to może w końcu zadbać i dobre kształcenie, dobrych nauczycieli, żeby później pieniądze nie były wyrzucane w błoto?
    OK! Powiesz, że "ja też uczyłem się tego, a do swojej pracy musiałem się nauczyć czegoś innego". Sam jednak doskonale wiesz, że nauczyciele to konserwa (chociaż nie ma to żadnego związku z wiekiem, co wynika z obserwacji zarówno moich, jak i mojej żony z obserwacji koleżanek), a rozpoznanie nauczyciela, który się przykłada do roboty nie rozpoznasz w 10 minut rozmowy kwalifikacyjnej. Zatem nie rozumiem dlaczego moje pieniądze z podatków idą na beznadziejne kształcenie ludzi, którzy mają uczyć moich dzieci. Świetnie, jeśli moje dziecko trafi do nauczyciela, któremu "się chce", ale może również trafić do nauczyciela, któremu "się nie chce", chociaż "papier" mają obaj.

    Btw. Mam znajomą, która prowadzi zajęcia z angielskiego w przedszkolach - nie widziała pensji 3k na oczy ale to zupełnie inna dyskusja, może dziewczyna robi "za frajer".

    Ufff... się znów rozpisałem, ale to temat na dyskusję przy piwie, a nie na pisanie na forum :P
  • No generalnie sprowadza sie to do tego, ze nauczyciele przedszkolni powinni byc wyksztalcenia w kierunku podstawowym oraz dodatkowym. Dyrektor powinien dobierac pracownikow tak, zeby miec pelny przeglad tych "dodatkowych kierunkow" (np. plastyk, muzyk, ktos kto poprowadzi korektywe). O Angielskim nie wspominam, bo obecnie kazda osoba konczaca studia wyzsze powinna jeden jezyk obcy znac w stopniu komunikatywnym, tak wiec jesli ma przygotowanie pedagogiczne, powinna tez moc przekazac dzieciom podstawowe wiadomosci (np. nauka liczenia do 20, dwa wierszyki, trzy piosenki, umiejetnosc przedstawienia sie i powiedzenia 2 zdan o sobie).

    Oczywiscie, nauczyciel powinien tez za te prace dostac godziwa place. Ale tez nie jest tak, ze nauczyciel zarabia "tragicznie malo". Nalezy rowniez pamietac o tym, ze nauczyciel ma nieco wiecej dni wolnych niz przecietny Kowalski (21 bez studiow i 26 oosoba po studiach - dla nauczyciela to to jest pewnie co najmniej 2 razy tyle), a dzien pracy nauczyciela jednak, mimo wszystko tez nie trwa 8 godzin...

    A ze za nadgodziny nie placa? No straszne to jest doprawdy (mowie o dziwo bez ironii, bo uwazam, ze za prace powinno sie placic). Tylko nalezy zapytac kto, gdzie i komu placi za nadgodziny. Ja takich przypadkow nie znam. Zawsze pracowalem w "nienormowanym czasie pracy", co skutkowalo tym, ze co najmniej 9 godzin trzeba popracowac... a jak jest robota to i 12 nie wystarczy. Dodatkowo nienauczyciele tez "pracuja w domu", tez "przygotowuja sie do zajec" i tez "musza sie doksztalcac". Roznica jest taka, ze dla nauczyciela "tez" rozpoczyna sie po 5 godzinie, a dla nienauczyciela "tez" rozpoczyna sie po 8-9 godzinie. Dodatkowo nauczyciel na "regeneracje" po tej pracy ma ponad dwa razy wiecej dni niz nienauczyciel. Oczywiscie - z reguly nienauczyciel za swoja prace czesciej dostaje wyzsza pensje niz nauczyciel.
  • v460 pisał(a):

    No generalnie sprowadza sie to do tego, ze nauczyciele przedszkolni powinni byc wyksztalcenia w kierunku podstawowym oraz dodatkowym. (ciach)



    A! No to trzeba było od razu mówić, że teoretyzujemy, bo myślałem, że rozmawiamy o obecnym stanie prawnym zaproponowanym przez p. Szumilas. :P
    Wielu ludzi sądzi, że nauczycielki w przedszkolu rzucają zabawki i siedzą za biurkiem 5h. Owszem! Są i tacy. Jednak jest coś takiego jak podstawa programowa i w jej ramach też realizowany jest pewien program i pewne założenia. Czy można więcej, lepiej? Oczywiście!

    v460 pisał(a):


    Oczywiscie, nauczyciel powinien tez za te prace dostac godziwa place. Ale tez nie jest tak, ze nauczyciel zarabia "tragicznie malo". Nalezy rowniez pamietac o tym, ze nauczyciel ma nieco wiecej dni wolnych niz przecietny Kowalski (21 bez studiow i 26 oosoba po studiach - dla nauczyciela to to jest pewnie co najmniej 2 razy tyle), a dzien pracy nauczyciela jednak, mimo wszystko tez nie trwa 8 godzin...



    Pewnie nie 8h, ale z całą pewnością nie 5, tak jak krąży obiegowa opinia - wycieczka jak trwa dłużej niż nawet 8h też się tym nikt nie przejmuje, a i takie przypadki się zdarzają, rekordowa wycieczka żony trwała bodajże 10h z ok 50 dzieci ;) ). Co do ilości dni urlopowych to wiem, że np u nauczycieli przedszkolnych wygląda to zupełnie inaczej niż szkolnych. Oni nie mają tyle świąt co szkolni (przerwy grudniowej, ferii, długiego weekendu etc..), dodatkowo nie ma opcji, że jak masz czwartek wolny, to piątek też sobie decyzją rady robią wolny, a odpracowują w sobotę za 2 tygodnie robiąc "plan B" z 30 minutowymi lekcjami. Poza tym nauczyciele nie przychodzą do szkoły tylko wtedy, gdy dzieci (rady, zebrania, dyżury dla rodziców). Po roku przedszkolnym są inwentaryzacje, przed rokiem również, jakieś rady i nagle robi się z tych "52 dni" coś w okolicy 40 (mówię o nauczycielach przedszkolnych). W sumie i tak fajnie, jednak ma to również jedną wadę, o której ludzie też nierzadko w ogóle nie myślą - Ty 26 dni możesz sobie wykorzystać kiedy chcesz. Nauczyciel w ciągu roku nie może wziąć urlopu.
    Oczywiście to nie jest argument przeciw. To jest kwestia indywidualnych preferencji, mojej żonie to odpowiada, ja wolałbym mieć możliwość wzięcia urlopu zimą, by pojeździć na sankach, ona nie może. Nie rozważałbym tego natomiast tak jak Ty - w kategorii: mają więcej = mają lepiej. Raczej w kategorii mają więcej = bo mają wyznaczony odgórnie termin.

    v460 pisał(a):


    A ze za nadgodziny nie placa? No straszne to jest doprawdy (mowie o dziwo bez ironii, bo uwazam, ze za prace powinno sie placic). Tylko nalezy zapytac kto, gdzie i komu placi za nadgodziny. Ja takich przypadkow nie znam.



    No to już znasz. Argument zupełnie nietrafiony. Jeśli pracujesz w nienormowanym czasie pracy i tak zdecydowałeś się rozliczać z pracodawcą, to jest Twój wybór. Ja pracuję na etacie i nadgodziny mam płatne (oczywiście jak mam zostać godzinkę dłużej, to nie latam z tym do przełożonego, bo wiem, że tego nie nadużywa, a i ja wiem, że nie ma to większego sensu. Gorzej jeśli miałbym zostawać przy pracy na etat codziennie godzinę albo kilka godzin dłużej przygotowując rzeczy związane z moją pracą. Wówczas prawdopodobnie wystąpiłbym o zmianę warunków pracy lub wynagrodzenia. Myślę, że jest to bardziej opłacalne dla pracodawcy, bo mam standardowe wynagrodzenie, a gdy trzeba pracodawca może dorzucić i wówczas ma większe możliwości produkcyjne. Taka hybryda między Twoim a moim zatrudnieniem.
    Wracając do meritum - nauczyciele są zatrudnieni na kartę nauczyciela, a ta owszem przewiduje 5h pracy, a nadgodziny płatne. Sęk w tym, że rozliczane są wyłącznie godziny "przy tablicy".

    v460 i uściślijmy - moja małżonka nie narzeka na swoją pracę, ba! Bardzo ją lubi, szanuje i cieszy się samą pracą i efektami swojej pracy. Ja na jej miejscu bym k...cy dostał. Mówię to jedynie po to, bo wielu ludzi myśli, że życie nauczyciela jest usłane różami, pracuje się świetnie, rodzice są święci, 25 dzieci siedzi grzecznie i nie ma problemów wychowawczych, a do tego mają 3 miesiące wolnego, a swoje "mądrości" pisze z perspektywy osoby, która 8h siedzi na tyłku przed kompem (nie piję tu do Ciebie, ale do opinii, które wygłaszają nierzadko rodzice).

    Ps. Nie obraź się, że piszę oczywiste oczywistości, z których zdajesz sobie sprawę, ale pisząc zakładam, że ktoś nas czyta, a wielu ludzi nie ma zielonego pojęcia jak wygląda w ogóle praca nauczyciela. Tylko jakoś nie widać rzeszy chętnych do pracy w tym zawodzie. Jak każdy zawód - ma swoje wady i zalety. Ja się do tego zupełnie nie nadaję, bo po 15 minutach odrywałbym głowy od korpusów dzieciom, a moja małżonka sobie z nimi zupełnie nieźle radzi. Brakuje jej jedynie szacunku i zaufania od tych, którzy powierzają jej swoje dzieci codziennie, a to nie jest zależne ani od szkół pedagogicznych, ani rozporządzeń MEN, ani wysokości zarobków (paradoksalnie im coś tańsze tym ludzie mniej szanują, to również dotyczy edukacji).

    Pps. A wszystkim przedszkolakom życzę dzisiaj Wszystkiego Najlepszego z okazji Dnia Przedszkolaka! :)
    Post edytowany przez Mataj 2013-09-20 11:07:38
  • Problem w tym, ze nauczyciel pracuje 5 godzin "przy tablicy" i chcialby miec tez placone za "nadgodziny" polegajace na przygotowaniu sie do zajec, sprawdzeniu kartkowek, uzupelnieniu dziennika. Niby sluszne postulaty. Tylko ze ci, ktorzy maja 8-godzinny etat tez "czasem" przygotowuja sie do swojej pracy, czytaja pisma branzowe, wykonuja czesc pracy w domu, jezdza w delegacje etc. I robia to kosztem swojego czasu wolnego... czyli pracuja nie 8 godzin, a pewnie 10-12 na dobe.

    Pamietajmy rowniez, ze nauczyciel nie jest sprzedawca w sklepie czy operatorem koparki recznej, a taki bardziej zlozony zawod z reguly wymaga zaangazowania nie tylko w "godzinach platnych". W takich zawodach nigdy nie jest tak, ze sie wychodzi z budynku i konczy sie praca, koncza sie zmartwienia... Prawie nikt tego nie lubi, ale dotyczy to prawie kazdej osoby wykonujacej taki, troche bardziej niz srednio, "zlozony zawod". Awansow i pozycji w pracy zazwyczaj nie wypracowuje sie podczas "aptekarskich" 8 godzin dziennie, ani tez poprzez dokladne zliczanie godzin nadliczbowych i ustawianie sie przy okienku do kasy po wyplate tychze :(

    Jest to problem zlozony. Tym bardziej zlozony, ze dotyczy gospodarki nadrabiajacej dziesieciolecia zapoznien i braku gospodarki rynkowej.
    Post edytowany przez v460 2013-09-20 11:21:17
  • v460 pisał(a):

    Problem w tym, ze nauczyciel pracuje 5 godzin "przy tablicy" i chcialby miec tez placone za "nadgodziny" polegajace na przygotowaniu sie do zajec, sprawdzeniu kartkowek, uzupelnieniu dziennika. Niby sluszne postulaty. Tylko ze ci, ktorzy maja 8-godzinny etat tez "czasem" przygotowuja sie do swojej pracy, czytaja pisma branzowe, wykonuja czesc pracy w domu, jezdza w delegacje etc. I robia to kosztem swojego czasu wolnego... czyli pracuja nie 8 godzin, a pewnie 10-12 na dobe.



    OK! I tu jestem w stanie zgodzić się z Tobą, chodzi mi jednak o to, że wówczas tekst - "Pani pracuje sobie 5h dziennie, więc pani jest wypoczęta i w ogóle ma świetnie" jest też nie na miejscu. Nie jest to też praca polegająca na "aptekarskich 8h".

    v460 pisał(a):


    Jest to problem zlozony. Tym bardziej zlozony, ze dotyczy gospodarki nadrabiajacej dziesieciolecia zapoznien i braku gospodarki rynkowej.



    Sęk w tym, że oświata jest akurat mało "rynkowa", a podchodzi się do niej tak, jakby miała przynosić wymierne zyski. Do tego jak się doda obniżenie poziomu kształcenia nauczycieli, połączone z brakiem motywowania do rozwoju zawodowego -> lepszy nauczyciel = droższy nauczyciel = większy koszt (i tak to jest rozumiane z punktu widzenia samorządu, nikt nie patrzy tu na lepszą edukację, bo samorząd woli przeznaczyć pieniądze na coś bardziej widowiskowego, co ludzie zauważą w jednej kadencji.
  • No i zgoda - bo ja wcale nie mowie, ze 5 godzin pracy nauczyciela + czas na przygotowanie sie do zajec to jest wypoczynek. Przeciwnie - to jest ciezka, wymagajaca i bardzo odpowiedzialna praca!

    A o tym, ze oswiata jest nierynkowa, to Ty juz sobie z Edziem podyskutuj ;)
    Ja sie z Toba zgadzam i uwazam, ze ciezko wymyslic system spinajacy te dwie zmienne czyli wyzsze wynagradzanie lepszych nauczycieli oraz dazenie samorzadow do zatrudniania tanszych (gorszych) nauczycieli, zeby chociaz troche zaoszczedzic na BARDZO DROGIEJ oswiacie.