• Dyskusja została oddzielona od dyskusji: PANI WÓJT "TNIE" W GIMNAZJUM W WIĄZOWNIE.
    Post edytowany przez admin 2013-09-06 11:23:13
  • v460 pisał(a):


    Mataj, to akurat może nie w 100% jest wina Wójta i urzędników, ale całej masy durnych przepisów, przetargów, konkursów, protestów. Nie znam sprawy, więc nikogo nie krytykuję. Znając jednak realia, to w naszym kraju ciężko jest coś zrobić bez poślizgu i bez krytyki ze wszystkich stron :(



    wójta wina - nie.
    urzędników - nie.
    Przepisy same się ustanawiają, a później same wykonują.
    (w podkładzie do powyższego Queen - A kind of magic)

    Yenza - porównywanie do UK - żeby podręczniki były za free - ktoś za nie musi zapłacić (tak samo pani wójt pensję ktoś wypłacić musi, o czym chyba zapomina). Skoro państwo ma zapłacić, to musi mieć pieniądze, a tych pieniędzy nie ma (mam wrażenie, że ludzie o tym coraz częściej zapominają), więc Yenza nie ździw się teraz jeśli przyjdzie polityk i powie - "podręczniki za darmo, ale Yenza zapłać mi tu proszę 1k pln, bo 500 pójdzie na podręczniki, a 500 na urzędników, którzy zadbają, żeby Twoje dziecko podręcznik otrzymało".
    Post edytowany przez Mataj 2013-08-29 16:13:04
  • Z podrecznikami to jest taki problem, ze jest "dowolnosc". A jakby rozpisano konkurs na podrecznik, wybrano jeden i autorom wypacono po 100kpln nagrody a pozniej wydrukowano go dla wszystkich uczniow i sprzedano po kosztach (pewnie kilka zlotych od ucznia)... to wyprawka nie kosztowalaby 650pln...
  • Mataj pisał(a):

    v460 pisał(a):


    Mataj, to akurat może nie w 100% jest wina Wójta i urzędników, ale całej masy durnych przepisów, przetargów, konkursów, protestów. Nie znam sprawy, więc nikogo nie krytykuję. Znając jednak realia, to w naszym kraju ciężko jest coś zrobić bez poślizgu i bez krytyki ze wszystkich stron :(



    wójta wina - nie.
    urzędników - nie.
    Przepisy same się ustanawiają, a później same wykonują.
    (w podkładzie do powyższego Queen - A kind of magic)

    Yenza - porównywanie do UK - żeby podręczniki były za free - ktoś za nie musi zapłacić (tak samo pani wójt pensję ktoś wypłacić musi, o czym chyba zapomina). Skoro państwo ma zapłacić, to musi mieć pieniądze, a tych pieniędzy nie ma (mam wrażenie, że ludzie o tym coraz częściej zapominają), więc Yenza nie ździw się teraz jeśli przyjdzie polityk i powie - "podręczniki za darmo, ale Yenza zapłać mi tu proszę 1k pln, bo 500 pójdzie na podręczniki, a 500 na urzędników, którzy zadbają, żeby Twoje dziecko podręcznik otrzymało".


    Dla mnie akurat to żadna różnica czy przyjdzie polityk czy moje dziecko - efekt ten sam muszę wyłożyć kasę na podręcznik i nie tylko a jeszcze słyszę że szkoły są za darmo i żebym nie narzekała ....

    co do ceny książek to ostatnio czytałam gdzieś artykuł o kosztach druku i prawach sprawa dotyczyła właśnie podręczników , koszt podręcznika 29 zł w detalu - z tego koszt druku i dystrybucji 2.3 zł a 1,7 prawa ... coś dodać , analogicznie cała reszta ...szlak mnie trafia jak idę z dzieciakami do księgarni a z drugiej strony mają nie czytać , analfabetów mam wychowywać na strzelankach komputerowych i bajkach japońskich?

    Co do przepisów to macie rację - cała masa, bardzo zawiłych i większości brak logicznego uzasadnienia.
  • Yenza pisał(a):

    Dla mnie akurat to żadna różnica czy przyjdzie polityk czy moje dziecko - efekt ten sam muszę wyłożyć kasę na podręcznik i nie tylko ...


    Wyczuwam tu gorycz związaną z samą koniecznością wyłożenia kasy na podręcznik. I to w dowolnej formie (środki własne, podatki). A skąd mają się brać pieniądze na wyprawki szkolne?
    Czy naprawdę uważasz, że to bez znaczenia czy przyjdzie Twoje dziecko czy polityk? Uważasz, że polityk wyda Twoje pieniądze nie gorzej od Ciebie?
  • Yenza, różnica jest zasadnicza - polityk nie ma grosza, państwo nie ma pieniędzy dopóki ich tobie nie zabierze. A pamiętaj, że musi być ktoś kto najpierw je zabierze, drugi kto policzy, trzeci co skontroluje i czwarty co wyda i piąty co sprawdzi, czy dobrze wydano, a każdy z tych 5ciu "ma taki sam żołądek jak ty" :-P
    Ja jedynie mam nadzieję, że jak moja córka pójdzie do szkoły, to ten beton pęknie i będą E-podręczniki.
    Post edytowany przez Mataj 2013-09-05 23:30:18
  • Wyposażenie dzieci w tablety itp. tez kosztuje ale teoretycznie to wydatek jednorazowy.
    Poza tym trzeba by było ujednolić program.
    Mnie zainteresowałyby podręczniki do ściągnięcia np. w formie pdf. Mogę nawet komuś wydrukować:)
  • Podręcznik powinien być jeden do każdego przedmiotu i najlepiej w wersji elektronicznej. Czytnik e-bookow jest pewnie tanszy niz wyprawka do dowolnej klasy, a można go użytkować kilka lat. Książki w wersji elektronicznej mogłoby zasponsorować państwo (czyt. podatnik). Przecież w skali kraju byłby to koszt znikomy - w sensie wynagrodzenie autorów każdego z podręczników, z przeniesieniem praw na Ministerstwo Edukacji.

    No i jeszcze dorzucę do tematu przedszkolnego... Okazuje się, że wprowadzono ustawę "przedszkole za złotówkę", koszt dodatkowych godzin zmniejszył się do 1 złotówki za godzinę za dziecko. Super!
    Różnicę Rząd dopłaca Samorządom, ale jest tam chyba zapis, że pieniędzy nie można przeznaczyć na zajęcia dodatkowe prowadzone przez firmy zewnętrzne w przedszkolach. Ustawodawca uznał, że takie zajęcia powinni prowadzić nauczyciele zatryudnieni w danym przedszkolu, co wydaje się słusznym rozwiązaniem?

    Do tej pory w państwowych przedszkolach była (wg mnie) patologia - jeśli rodzica stać na dodatkowy angielski, rytmikę, tańce, korektywę... to jego dziecko ma dodatkowe zajęcia, jeśli go nie stać to trudno. Dzieci w majestacie prawa były dzielona na lepsze (bogatsze) i gorsze (biedniejsze). Teraz podniosła się wrzawa, a wszyscy starają się znaleźć rozwiązanie jak to niemądre prawo obejść i jak jednak płacić za dodatkowe zajęcia (sic!).

    Dlaczego mnie to tak oburza? Ano dlatego, że w przedszkolach pracuje od kilku do kilkunastu pedagogów - po studiach, z wykształceniem, nauczycieli kontraktowych, dyplomowanych, mianowanych... DLACZEGO osoby te nie miałyby prowadzić zajęć dla dzieci z rytmiki, korektywy czy angielskiego!? I mówimy tu o angielskim na poziomie dziecka 3-6 letniego, a nie FCE i wyżej. O co chodzi!?

    Oczywiście za religię gmina płaci! Te zajęcia są bezpłatne dla rodziców. Widać wiara jest ważniejsza dla 3 latka niż prawidłowa postawa ;)
  • Rozwiązanie jest jedno. Sprywatyzować wszystkie przedszkola. Wtedy wiadomo za co się płaci i wiadomo czego należy wymagać...
  • Obawiam się, że wtedy niewielu rodziców byłoby stać na to żeby opłacić dzieciom edukację przedszkolną... koszty całkowitej edukacji "podzielone" na gminę/państwo i rodziców są jakoś jeszcze do udźwignięcia... a może się mylę??
  • ... a może się mylę??


    Pytanie brzmi, czy warto mieć coś takiego jak edukacja powszechna (niech będzie nazywana "narodowa"). Nie znam rozwiniętego społeczeństwa, które zdecydowało, że edukacja jest sprawą prywatną.
  • Jezzzzu, Edziu - kompletnie nie masz racji z tym prywatyzowaniem!

    Prosty przykład - posiadanie dzieci rodzicom kompletnie się nie opłaca (w sensie materialnym)! Przecież cały czas dokładasz do tego interesu - najpierw je rodzisz i wychowujesz, póżniej edukujesz, a na koniec "wspomagasz" z emerytury, żeby było im lepiej. Im społeczeństwo bardziej egocentryczne, tym mniej chętnych do tego rodzaju "heroicznych poświęceń".
    Z punktu widzenia państwa i w dłuższej perspektywie (pokoleń) wysoka dzietność jest nie tylko opłacalna, ale wręcz konieczna.

    Edziu, szanuję Twoje zdanie bardzo... ale jeszcze raz powtórzę - kompletnie nie masz racji! ;) Jest wiele dziedzin, w których rachunek ekonomiczny nie może decydować! Życiem ludzkim i społecznym nie może rządzić rachunek ekonomiczny. Myślę, że jesteśmy w schyłkowym momencie obecnego systemu i że coraz bardziej widać, jak ten system się wyczerpuje. Nie może być tak, że spośród wszystkich branż i sektorów gospodarki (czy to rolnictwo, usługi, przemysł wydobywczy, produkcja) najwyższą marżę generuje sektor, który nic nie wytwarza a jedynie pośredniczy w przepływie (wirtualnego) pieniądza czyli banki.

    Schyłkowość obecnego systemu to również produkcja żarówek przepalających się po kilkuset godzinach zamiast takich, które mogłyby świecić dziesiątki lat bez wymiany. Schyłkowość tę widać również w produkcji obecnych samochodów, które - mimo postępu technologicznego i materiałowego - są obecnie znacznie mniej trwałe niż jeszcze 10 czy 20 lat temu.
    Schyłkowość systemu to również przetargi 100% cena - tu najbardziej jaskrawo widać, że efektem takiego "systemu" są tanie buble.

    Prosty rachunek ekonomiczny skłania po prostu do szybkiego, wysokiego zysku i dlatego nie wszęszie i nie zawsze jest efektywny.

    Ale sprywatyzować wszystkiego nie można też dlatego, że jeden rodzi się "ciemny i fajtłapowaty" a drugi "mądry i zaradny". No i ten "mądry i zaradny" nie będzie szczęśliwy póki będzie oglądał tego "ciemnego i fajtłapowatego" zdychającego pod płotem z głodu... To jedna wersja. A druga jest taka, że "mądry i zaradny" woli płacić temu "ciemnemu i fajtłapowatemu", żeby nie robił rewolucji na ulicach.
  • 100 % zgody, że obecny system (tzn. demokracja) wyczerpał swe możliwości.
    Zawsze będę twierdził, że prywatne jest lepsze od publicznego czy państwowego i nie dam się przekonać do tezy przeciwnej...
    A to, że "prywatne" byłoby droższe od "państwowego" to nonsens. Teraz tak bywa bo większość ma dostęp co "publicznego" (pomijam to jakość usług z sektora publicznego) i z niego korzysta klnąc przy tym siarczyście, wobec czego tylko mniejszość korzysta z "prywatnego". Ale jeżeli zlikwidować "publiczne" to efekt skali zrobi swoje i usługa "prywatna" będzie o wiele tańsza niż obecnie (teoretycznie bezpłatna) usługa "publiczna"...
    Doskonale widać to na przykładzie tzw. służby zdrowia... No ale my tu o oświacie rozprawiamy, więc może w innym czasie i miejscu przeprowadzę dowód na to, że prywatna służba zdrowia byłaby tańsza niż ta made by NFZ...
  • Hehehe! No własnie - to w tym miejscu wyprowadź dowód na opłacalność ekonomiczną posiadania dzieci z punktu widzenia rodzica ;) Przy czym oczywiście taka prośba, żeby nie odwoływać się do "gospodarki pierwotnej" i systemu emerytalnego w stylu "rodzę dzieci, które później będą mnie utrzymywać na starość".

    PS.
    Ja nie mowie, ze prywatne jest drozsze od panstwowego i zgadzam sie, ze to nonsens ;) Ja mowie tylko, ze prywatne ma interes w tym, zeby isc na skroty, zeby walczyc o jak najwyzszy zysk kosztem jakosci, zeby nie brac sie za biznes ktory jest nieoplacalny etc. A to nie zawsze dziala.
  • Edziu, rozumiem, że jak coś jest prywatne to nie jest obowiązkowe, tak jak prywatna służba zdrowia... Tzn., że masz wybór (tak jak to jest teraz i w oświacie i w służbie zdrowia) - wybierasz prywatną lub państwową. Państwo nie może nakazać płacić i uczęszczać do szkoły. Ze swoimi pieniędzmi teoretycznie mogę sobie robić co chcę - nawet nie jeść czy nie kupować proszku do prania - mój wybór. Wiele dzieci niezamożnych rodziców na system prywatnych szkół zawołałoby tylko: HURRA! Pytanie czy dyskutujemy o sprywatyzowanych szkołach finansowanych ze źródeł państwa (tak jak to jest z prywatnymi jednostkami służby zdrowia mającymi podpisany kontrakt z NFZ) czy o całkowicie sprywatyzowanym sektorze edukacji - czyli uczy się ten kto zapłaci.
    Post edytowany przez czarna 2013-09-06 21:09:21
  • v460 pisał(a):


    Dlaczego mnie to tak oburza? Ano dlatego, że w przedszkolach pracuje od kilku do kilkunastu pedagogów - po studiach, z wykształceniem, nauczycieli kontraktowych, dyplomowanych, mianowanych... DLACZEGO osoby te nie miałyby prowadzić zajęć dla dzieci z rytmiki, korektywy czy angielskiego!? I mówimy tu o angielskim na poziomie dziecka 3-6 letniego, a nie FCE i wyżej. O co chodzi!?



    Dlaczego pytasz, skoro wiesz ;-) o kasę - nikt nauczycielom za te zajęcia nie zapłaci.
    Dodatkowo, gdy Twój syn chce chodzić na karate, a córka sąsiada na tańce ludowe, ktoś musi się zajmować resztą, która tymi zajęciami nie jest zainteresowana. Kto ma z nimi siedzieć? Ksiądz?
    To raz, dwa to fakt, że Ci nauczyciele realizują juz podstawę programową, nie każdy nauczy podstawy programowej, potem karate i angielskiego, a później wypełni dzienniki i spotka się z rodzicami na dniu otwartym. Ok. Jest to wykonalne, tak jak badanie jakościowe za 1/3 kosztów ;-)
    Trzy to fakt, że nierzadko, gdy przedszkole jest powiększone o nowe oddziały, to zapomina się o tym, że np. logopeda, psycholog na 6 grup, przy
    10 nie jest już w stanie się wyrobić, a nowego nie zatrudnia, bo to koszt.

    Ps. Takie ostatnio czytałem ciekawe badanie, że w Polsce gros zajęć dodatkowych biorą średniacy, a nie słabi. W Niemczech korki i zajęcia dodatkowe biorą głównie słabi, a np. w Japonii, zajęcia dodatkowe są brane głównie, przez najlepszych. Zawsze sądziłem, że zajęcia dodatkowe biorą u nas Ci słabi...

  • Mi nie chodzi o "kurs planowania strategicznego dla lewonożnych", na który uczęszcza 3 przedszkolaków i pozostałymi trzeba się zajmować. Ja mam na myśli: rytmikę (taki WF dla dzieci), korektywę (kiedyś dla garstki, a dziś wszystkie dzieci powinny w tym uczestniczyć) oraz angielski (przyda się każdemu dziecku, nawet temu, które będzie chciało zakończyć edukację na podstawówce).

    Moim zdaniem, te zajęcia powinny być obowiązkowe dla wszystkich dzieci w przedszkolu. Nie wymagają od nauczycieli jakiegoś mega know-how, którego nie mogli zdobyć podczas 5 lat studiów! Czy naprawdę do organizacji takich zajęć konieczne jest wynajęcie firm zewnętrznych!? Każde dziecko płaci za takie zajęcia 22-30 złotych. Taniej i efektywniej byłoby dać te godziny nauczycielom w przedszkolach, którzy przecież pensje mają niskie.
  • Jak wygląda w praktyce zrobienie dobrze rodzicom w przedszkolu w Warszawie (Ursynów).
    Do zeszłego roku odpłatność wynosiła 3zł za godzinę po 13.00 + zajęcia dodatkowe. Teraz jest 1zł za godzinę i angielski w cenie. Fajnie?

    Niefajnie. Bo przedszkole od miasta ma mniej kasy i musi oszczędzać z 2 opiekunek na 25 dzieci została jedna opiekunka a zajęć dodatkowych nie ma bo za stawki zaproponowane przez przedszkole nikt nie chce pracować.
    Co ciekawe rodzice nie mogą za te zajęcia zapłacić dodatkowo, bo przedszkolu przyjąć pieniędzy na to nie wolno.

    Rodzice pozdrawiają tych którzy dołożyli 5 mln zł na koncert Madonny na Narodowym.
  • v460, u mojej małżonki wygląda to tak, że w ciągu 5 godzin realizowany jest normalny program. Poza tym rytmika i gimnastyka korekcyjna. O ile to pierwsze jeszcze można podciągnąć pod nauczycieli przedszkolnych, to nie bardzo wyobrażam sobie rozpoznawanie min. wad postawy przez osobę o wykształceniu pedagogicznym, bo to nie są zajęcia, które realizujesz wedle zasady "mata piłkę i grajta" ;)
    Zgadzam się, że zajęcia np z angielskiego można poprowadzić jako nauczyciel przedszkolny. Tylko jedynie pod warunkiem, że takie zajęcia byłyby obowiązkowe dla wszystkich. Obecny system tego nie przewiduje, niestety (chyba, że w ramach tych 5 godzin, ale wówczas kosztem realizacji normalnego programu). Dyrektor za taką zabawę również nie zapłaci, ekstra, a szkoda.
    Pamiętaj o jeszcze jednej kwestii - taki angielski wówczas musiałby być wciągnięty do podstawy programowej i stać się obowiązkowy (pomijam, że wtedy pewnie ktoś by znalazł przepis, że trzeba dać na kursy dla nauczycieli "blablabla"). Nawet chęci nauczycieli tu nic nie zmienią. Inaczej (gdyby te zajęcia były dobrowolne) znajdzie Ci się agent, który powie "To spisek żydokomuny europejskiej i cyklistów, mój potomek sarmata nie będzie się uczył angielskiego", jak mu wtedy zorganizujesz czas? Zanim przytoczysz przykład religii - u mojej żony w ogóle nie uczy się tego przedmiotu, a stosunek do nauki tego za pieniądze podatników, tak jak ma to miejsce u nas w gminie, mam delikatnie mówiąc - negatywny. Swoją drogą - brak alternatywy u nas w gminie, wynika tylko z tego, że panie chcą mieć "odsapkę", jak sądzę i niech mnie ktoś (kto pracuje w tutejszej oświacie) z błędu wyprowadzi. Zdrowy rozsądek podpowiada to co pisze v460, a praktyka jest taka jak pisze AlBundy.

    Aha! Jedna jeszcze ciekawostka - gdy zajęcia dodatkowe są prowadzone poza salą, a dziecko złamie nogę np na rytmice - wiesz kto odpowiada za złamaną nogę? Nauczyciel. Nawet jeśli nie jest fizycznie na rytmice, bo w tej chwili zajmuje się 15 dzieci w innej sali.


    Ps. Dodam jedynie, że nauka czytania w języku polskim jest również wiedzą, która "przyda się każdemu dziecku, nawet temu, które będzie chciało zakończyć edukację na podstawówce", a dzięki chęci wypchnięcia jak najliczniejszej grupy przedszkolaków do podstawówek zaniechano nauki tej umiejętności oficjalnie w przedszkolach. Teraz wybieraj - czego w ogóle dziecko ma się w tym przedszkolu nauczyć - czytania, kooperacji w grupie, rytmiki, angielskiego, czy fizyki kwantowej, jak trzeba - nauczyciele nauczą. Tylko co, jeśli MEN robi wiele, żeby po prostu wyszło na "ich", nawet wbrew logice?
    Post edytowany przez Mataj 2013-09-06 21:41:40
  • Mataj, ciekawostka jak ciekawostka. Jak szeregowy pracownik cos spieprzy to tez odpowiada prezes i zarzad. I niewazne, ze w tym czasie odpoczywali na Seszelach, bo mieli urlop ;)
  • v460 pisał(a):

    Mataj, ciekawostka jak ciekawostka. Jak szeregowy pracownik cos spieprzy to tez odpowiada prezes i zarzad. I niewazne, ze w tym czasie odpoczywali na Seszelach, bo mieli urlop ;)



    1. W tym przypadku "odpoczynek na Seszelach" jest nietrafioną metaforą :P
    2. Prezes i zarząd sami sobie współpracowników dobierają.
    3. W firmie też odpowiadasz za to, że podczas realizacji dwóch projektów w tym samym czasie, gdy Twój kolega sp... analizę w równoległym projekcie, to ty lądujesz na ławie sądowej? Ja słyszałem o takim przypadku ;)
    4. Swoją drogą iść do sądu, "bo moje dziecko złamało nogę na rytmice" mimo, że cała sprawa nie jest śmieszna, brzmi groteskowo.

    Cała dyskusja jest prowadzona na strasznie wysokim poziomie abstrakcji i możliwości realizacji. Rzeczy, które wydają się nam oczywiste, okazują się nie do przeskoczenia proceduralnie w rzeczywistości.
    Eh.. Im więcej na ten temat (edukacji przedszkolnej) rozmawiam z małżonką, tym mniej oczywistych oczywistości widzę, a więcej absurdów.
    Post edytowany przez Mataj 2013-09-06 21:58:21
  • No i weź chłopie dobrą ustawę napisz:)
  • Czarna, w tym sek! :-P
  • Ustawa jest dobra tylko jak zwykle nie ma kto dać kasy. Temat był wczoraj w Faktach - sam Premier się wypowiadał, że na każde dziecko gmina dostała extra 103 zł.

    Policzmy - jeżeli dziecko spędza po 13.00 3h dziennie przez 20 dni w miesiącu to gminie zabrano 6*20 = 120 zł a dodatek z budżetu to 103 zł. Czyli Gmina do pobytu musi dołożyć 17 pln na dziecko i jeszcze sfinansować zajęcia dodatkowe, słuchałem jednym uchem ale chyba było coś nawet o gimnastyce z elementami judo :)

    Na kolanie można policzyć, zanim się wejdzie w szczególy takiej ustawy, że jakaś bardacha z tego wyjdzie.
  • A ja się zastanawiam nad tym, że:
    Jedna godzina ma kosztować 1pln. Obecność na tej 1h ma zaznaczyć nauczyciel, podliczyć intendentka, ona tez rozlicza się z rodzicami. Sorry, ale nie wiem jak za 1 PLN ma się opłacać taka głupia robota. Tzn. Zastanawiam się czy bardziej by się nie opłacało zrobienie darmowego przedszkola niż zatrudnianie ludzi do obsługi takich głupich podliczeń.
  • Mataj pisał(a):

    Ja jedynie mam nadzieję, że jak moja córka pójdzie do szkoły, to ten beton pęknie i będą E-podręczniki.


    czarna pisał(a):

    Wyposażenie dzieci w tablety itp. tez kosztuje ale teoretycznie to wydatek jednorazowy.


    Nie rozpędzajcie się tak, proszę. W mojej ocenie metody wprowadzania danych do komputerów (mniejsza o formę - w typowym biurkowym PC z dużą klawiaturą jeszcze ujdzie, w tablecie znacząco gorzej) są dalekie od wygodnych i efektywnych, zwłaszcza jeśli nie jest to tekst, do tego taki, który nie musi mieć zachowanych cech wprowadzającego. Pamiętajcie, że nauka pisania to m. in. ćwiczenie ręki (być może jestem stary, ale wyobrażam sobie świata bez pisma odręcznego). Tego na tablecie, PCecie czy innej współczesnej glinianej tabliczce zrealizować nie sposób.
    Kolejna sprawa to zeszyty ćwiczeń - przy dzisiejszych pomysłach na elektroniczne sprawdzanie wiedzy skończymy na testach co najwyżej wielokrotnego wyboru. Odpuszczę wyrażenie wprost co o tym myślę.
    Zatem e-podręczniki mogą zmniejszyć koszt wyprawki nie więcej niż 30%, a wymagają zakupu np. tabletu. Per saldo może się okazać, że skórka za (nomen omen) wyprawkę.
  • Witek, mowa jest o podręcznikach a nie zeszytach ćwiczeń i normalnych do pisania, jeśli się nie orientujesz to od ładnych kilku jeśli już nie kilkunastu lat nie ma czegoś takiego jak książka do .... , praktycznie we wszystkich dzieci piszą , rysują czy wyklejają... wynikają z tego oczywiste problemy które nie ograniczają się do braku możliwości wykorzystania tabletów...

    - małe dzieci trudno jest nauczyć szacunku do książek - w końcu szkoła uczy że książka to jednorazówka, nie przekazuje się jej dalej jak to dawniej bywało młodszym ale wyrzuca ( dobrze jeśli na makulaturę),
    i przez analogię ; brak szacunku do rzeczy , brak szacunku do pieniędzy, brak szacunku do pracy za którą dostaje się te pieniądze ..... aż dochodzimy do braku szacunku do człowieka, mało przykładów np. jedno z ostatnich zdarzeń - uczeń ( 14 lat) pobił nauczyciela itd....

    Nie chodzi mi o fakt wyłożenia pieniędzy na wyprawkę ale o to ze są to duże pieniądze wyrzucone w błoto, środki które można by dużo lepiej spożytkować np. na zajęcia pozalekcyjne - kpl. "książek" do V klasy podstawówki ok. 550 zł - kupowałam dzisiaj - jak to się ma do tego dofinansowania 103 zł poza tym to dofinansowanie to skąd - pośrednio tez z mojej kieszeni...



  • Ksiazki dla przedszkolakow. Jedna dla 6-latka: 139zl i druga dla 4-latka: 119zl i o czym my tu mowimy ;)
  • @v460
    O żesz...

    @Yenza
    Jeśli mnie pamięć nie myli, a z tym może być różnie ("Wesołe jest życie staruszka..."), to moja córka w podstawówce (obecnie liceum) miała osobno podręcznik i osobno zeszyt ćwiczeń. W podręczniku dawało się czasem pomazać, ale zasadniczo służył do tego zeszyt ćwiczeń. I zapewne w dzisiejszych wyprawkach dałoby się oddzielić część stałą i niemazalną od części indywidualnej do jednorazowego użytku - w końcu trzeba tego drwala gdzieś pokolorować ;-) Chodzi mi o to że ta część stałą stanowi stosunkowo niewielką część, co nie znaczy, że nie należy próbować oszczędzić na tym i np. stworzyć rynek używanych podręczników. Przy dzisiejszych regulacjach jest to niestety nie do zrobienia - zawsze trzeba szukać podręczników z "aktualną podstawą programową".
    Z tą wyliczanką o braku szacunku to trochę popłynęłaś - to nie jest takie proste/automatyczne. Co do przykładu, który przytoczyłaś na koniec, to nie jest to nic nowego, takie rzeczy zdarzały się już dawniej. Mój tata w latach '70 pracował na kawałek etatu w szkole - to co spotykało niektórych nauczycieli zwyczajnie nie mieści (nadal) mi się w głowie. Z różnych względów nie były to powszechnie znane fakty - żeby nie poruszać polityki, to napiszę tylko, że media nie były rozwinięte tak jak dziś lub nie istniały w ogóle (internet).
  • v460 pisał(a):

    Ksiazki dla przedszkolakow. Jedna dla 6-latka: 139zl i druga dla 4-latka: 119zl i o czym my tu mowimy ;)



    wiem, kupowałam też dla "0"

    witek pisał(a):



    @Yenza .....



    z wyliczanką faktycznie mnie poniosło >:P
    te podręczniki "niemazalne" policzyłam - 5 na 22
    rynek używanych podręczników był odkąd pamiętam , najlepsze książki to te z przypisami :-)
  • A moim zdaniem ćwiczenia papierowe i wypełnianie tuszem z długopisu to niestety przeżytek. Oczywiście - możemy protestować, oczwiście możemy twierdzić, że umiejętność pisania odręcznego jest nie mniej ważna niż kiedyś, że książki papierowe są "lepsze" niż elektroniczne itp. Ale rewolucji i tak już nic nie zatrzyma ;)

    Jeszcze parę lat temu nie wyobrażałem sobie czytania tekstu bez wydrukowania. W zasadzie wszystko szło na papier, jeśli chciałem to przeczytać. Co ważniejsze rzeczy drukowałem i wkładałem do teczki papierowej "na później". Teraz to nawet już się z tego nie śmieję.

    Nie mówię, że nauka poprzez papierowe ćwiczenia była zła, ale czasy się zmieniają - zmienia się też zapotrzebowanie na umiejętności. W wielu przypadkach należałoby powiedzieć "niestety", tylko czy jest sens dyskutować z regułami gry, których i tak nie możemy zmienić?

    PS.
    Mój 6-cio letni syn sam się nauczył obsługi mojego tabletu i to mimo braku umiejętności czytania. Co więcej - naciska poszczególne opcje i programy, wybierając je bezbłędnie. Musiał nauczyć się tego metodą prób i błędów, a że ma "pamięć absolutną" to używa go jak każdy, kto umie czytać.

    Ale nie o tym chciałem ;) Jak syn miał 4 czy 5 lat i już umiał obsługiwać mój tablet, wziął do ręki czytnik e-booków żony. Jeździł przez chwilę paluchem po ekranie i po chwili krzyczy - "tata, ten mamy tablet jest popsuty, on w ogóle nie działa!". Dzieciak w ogóle nie pomyślał o tym, że urządzenie można obsługiwać przy pomocy jakiś przycisków. A mi staremu, ciężko było się przestawić na "macanie ekranu" i jeszcze dłuuuugo brakowało mi klawiatury ;)